Gdyby Adelka była trochę milsza, a Mikołajek spokojniejszy…
Czyli o tym, do czego są nam potrzebni nieznośni bohaterowie
„To się wszystko źle skończy” – głosi ostrzegawczo tytuł pierwszej z serii książek o przygodach Adelki, niezbyt grzecznej dziewczynki o rudych włosach. I jakby na potwierdzenie, z okładki spogląda na nas przerażonym wzrokiem zamknięty w kuchence mikrofalowej kotek Adelki, Ajaks. Patrzy w naszą stronę również sama bohaterka, a jej uśmiech… (jakby go nazwać… – wredny?) nie wróży nic dobrego. Podobnie jak palec wyciągnięty ku przyciskowi „start” na urządzeniu…
Ups, czy ta książka jest na pewno dla dzieci?
No dobra, przyznaję, Adelka to potwór: oprócz tego, że dręczy swojego kota, tłumaczy swoim rodzicom, że są źle dobraną parą, zastawia pułapki na Wróżkę Zębuszkę i stanowczo odmawia całowania Babci.
Dzieciaki ją kochają, ale czy taka bohaterka jest dla nich ODPOWIEDNIA?
Czy ta fascynacja może okazać się fatalnym zauroczeniem?
Jako mama wielbicielki serii o Adelce (i właścicielka kota), pytam o to psycholog dziecięcą, p. Marię Hornowską-Stoch. A ona zaczyna od przypomnienia mi, że Adelka nie jest pierwszą bohaterką, która rodzicom zalazła za skórę. Za jej plecami stoi (bynajmniej nie w równym szeregu) wielu innych bohaterów-łobuzów, których „matki” i „ojcowie” mierzyli się z zarzutami o demoralizację. Oprócz Pippi, do tego, jakże przecież lubianego przez dzieci grona zalicza się choćby wredna Mała Mi, która potrafi każdego doprowadzić do płaczu, Koszmarny Karolek – nie do powstrzymania w walce z Idealnym Damiankiem, a także Mikołajek. Tak, tak! Ten Mikołajek! Niby taki zabawny, sympatyczny i filuterny, ale przecież nieznośny! Bohater nieprzesadnie ceniący naukę i autorytety. Umiejętnie stosujący takie zabiegi jak szantaż emocjonalny. W konfliktach zaś – stawiający na szybkie i skuteczne rozwiązania, „no bo co w końcu, kurcze blade!”.
„Jest w nas takie przekonanie – mówi Hornowska-Stoch – że jak dzieciom coś w książkach pokażemy, to one na pewno będą to naśladować. Kiedy Astrid Lindgren po raz pierwszy próbowała wydać książkę o przygodach Pippi, obawiano się, że za przykładem niesfornej bohaterki dzieci odmówią chodzenia do szkoły lub zaczną pyskować rodzicom. Dziś wiemy, że tak się nie stało. Dzieci raczej znalazły w Pippi taki rodzaj bohatera, który ma odwagę robić rzeczy, na które one same się nie odważą”.
Idźmy tym tropem. Ostatecznie Mikołajek broni swoich przyjaciół, staje po stronie podwórkowej solidarności i sprawiedliwości, a Pippi nie pozwala skrzywdzić nikogo – nawet aktorki odgrywającej umówioną rolę w przedstawieniu. To są szczytne postawy, choć ich realizacja pozostawia wiele do życzenia. Ale o co, do diabła, chodzi Adelce?
Hornowska-Stoch: „Są różne rodzaje bohaterów. Czasami nieznośni bohaterowie są dzieciom potrzebni, by przeżyć frustracje, do których trudno się przyznać, szczególnie wtedy, gdy wiadomo (a w tym wieku już właśnie wiadomo), że nie są one społecznie akceptowalne. Adelka na ten przykład nie jest zachwycona z faktu posiadania kota (winiąc go za to, że nie jest lwem). I tak ogólnie to nie lubi ludzi. Mikołajek musi sobie czasem trochę popłakać albo zrobić jakąś drakę w szkole. Bo taka jest już rola literatury, czy szerzej – kultury, by dawać przestrzeń na symboliczne odreagowanie emocji, szczególnie tych, z których nie jesteśmy dumni i na które zatem nie pozwalamy sobie w realu. No, powiedzcie sami, drodzy rodzice, czy nie chcielibyście czasem odpowiedzieć komuś szczególnie »troskliwemu« w stylu Małej Mi?”.
Ale nie robicie tego, prawda? Ile trzeba mieć lat, żeby już rozumieć, że to, co ujdzie Małej Mi, nie koniecznie sprawdzi się w rzeczywistości?
Hornowska-Stoch: „Po Adelkę czy Mikołajka sięgają dzieci w wieku szkolnym – młodsze oczywiście też mogą, ale sama tematyka i wiek bohatera sprawiają, że najwięcej odbiorców te książki znajdują wśród uczniów – a zatem wśród czytelników, którzy zwykle na tyle już znają normy postępowania, by wiedzieć, że obdzielanie kolegów »fangą w nos« czy karmienie kota trucizną, to nie są zachowania, które »przejdą« w normalnej szkole. Nie są to więc pomysły do naśladowania. Rozumieją, że bohaterom wolno więcej, niż nam, a literatura rządzi się swoimi prawami”.
Jakie to prawa? Na przykład wyolbrzymienie. Fascynujące i pociągające jest to, co nienaturalnie wielkie. Tak wielkie, że nieosiągalne i w ogóle nie wiadomo, czy możliwe. Jak na przykład dinozaur (gdy masz 3 lata). Albo groza i strach (gdy jesteś kilkuletnim fanem baśni, kilkunastoletnim – Wiedźmina lub pełnoletnim – bohaterów Stephena Kinga). Albo przekora… Oj tak, Adelka jest OKROPNIE PRZEKORNA. Mikołajek zaś jest STRASZNIE impulsywny.
Innym, choć pokrewnym prawem jest humor – bo lubimy się śmiać, a życie nie dostarcza nam tylu powodów do śmiechu, co wyobraźnia. Dzieci chcą więc w książkach przeżyć zabawne sytuacje, a śmieszy je właśnie przełamanie pewnych schematów. Także tych związanych z normami postępowania. Adelka to bezpieczna lektura dla dzieci, które potrafią już złapać dystans do różnych rodzajów bohaterów. Rozumieją, jak zbudowany jest żart – wyczuwają przerysowanie, brak dosłowności. Zresztą swoją budową (krótkie, kilku-okienkowe, luźno powiązane fabularnie historyjki obrazkowe) Adelka przypomina zbiór dowcipów.
Zastanawiam się, czy gdyby Adelka była grzeczną i ułożoną dziewczynką, a Mikołajek siedział posłusznie w swojej ławce, to czy moja córka zechciałaby w ogóle o nich czytać? Nie żeby była aż tak wielką fanką złego zachowania – po prostu na co dzień, ucząc się w szkole, ogląda wiele przykładów karności i podporządkowywania się schematom, słyszy też aż nadto dużo uwag o tym, jak być idealną (cokolwiek to dla niej, w wieku 13 lat, oznacza). Będę więc bronić Adelki, bo myślę, że jej brak pokory i godna podziwu odporność na społeczne dążenie do bycia idealnym może być odskocznią, której nastolatki potrzebują. Adelka to bohaterka kwestionująca wszystkie comme il faut, grająca na nosie stereotypom i nieowijająca w bawełnę. Zachowuje się dzięki Bogu inaczej niż większość bohaterek książek dla nastolatków (a już szczególnie filmów!), nie próbuje nikomu się przypodobać, „wyglądać” ani w ogóle być idealna. Wierzę, że dzięki niej dzieci łapią oddech, budują dystans do oczekiwań stawianych wobec nich na co dzień.
Właśnie – dystans! A zatem na koniec jeszcze słowo do Ciebie, Adelko, mały rudzielcu! Jako mama – wybaczam Ci wielkodusznie, że doprowadzasz swoją matkę do łez, wyjaśniając jej, co jest nie tak z jej sukienką. Powiem Ci w sekrecie – to nawet było zabawne. I fajnie było się z tego pośmiać razem z moją córką.