Wcale nie takie żenujące życie, czyli Lottie Brooks i nowa literatura dla nastolatek (tych nastoletnich i tych w nas)
Wszyscy znamy te emocje i te sytuacje, choć nie zawsze chcemy o nich pamiętać. Napięte stosunki z dominującymi rówieśnikami i rówieśniczkami, udane i nieudane próby przypodobania się, presja wyglądania tak, jak chcą inni i jak chce społeczeństwo. Dramy na szkolnych korytarzach, kompleksy i nie zawsze potrafiący wesprzeć rodzice. Podwórko i trzepak stało się dzisiaj wallem, Instastories i filmami na TikToku, ale śmiało można powiedzieć, że sedno mąk i katuszy dorastania jest wspólne dla różnych pokoleń!
Jak nie być przegrywem?
Lottie Brooks jest zwykłą nastolatką z Brighton w Anglii. W przededniu 12. urodzin na dziewczynę spada seria nieomal egipskich plag. Najlepsza przyjaciółka wyprowadza się z rodziną do Australii i zalewa telefon naszej bohaterki doprowadzającymi ją do szału z zazdrości zdjęciami z lekcji surfingu (z przystojnym instruktorem), w pierwszych dniach nowej szkoły popełnia towarzyską gafę za gafą i zostaje nazwana wafelkiem (a później ogórkiem), piersi nie chcą rosnąć mimo kupna stanika (a mówili, że to pomaga!) i dietetycznych rewolucji.
W pokoju Lottie zalegają pluszaki z głębokiego dzieciństwa, z którymi nie wiadomo co zrobić, ale pod żadnym pozorem nie można się z nimi zdradzić nowym koleżankom. Młodszy brat nieodmiennie wkurza, docina i wprowadza w zażenowanie przed rodziną i rówieśnikami.
Rodzice wymądrzają się i limitują dostęp do telefonu, sami spędzając długie godziny na Fejsie.
Skąd my to znamy?
Najlepsze książki dla młodzieży i dla nastolatków
Żenujące życie Lottie Brooks to książka, która skradła serca anglojęzycznych czytelniczek – i to bez względu na to, po której stronie umownej pokoleniowej barykady stoją. Autorka, Katie Kirby, zaczęła tworzyć postać Lottie na prywatnym blogu (https://blog.hurrahforgin.com), kiedy macierzyństwo przerwało jej lata pracy w londyńskich agencjach medialnych, „polegającej głównie na spędzaniu czasu w modnych restauracjach i udawaniu, że wie, o czym mówi” (to z biogramu). Żenujące życie (oryginalny tytuł: The Extremely Embarassing Life of Lootie Brooks) zapoczątkowało serię książek, które przyniosły autorce międzynarodowe uznanie, i której pierwsza część ukazała się niedawno nakładem wydawnictwa Znak Emotikon, w bardzo udanym tłumaczeniu Anny Klingofer-Szostakowskiej (czapki z głów za te niuanse!).
#przyjaciółkinazawsze
„Naprawdę mam trudność ze znalezieniem książek, które mnie zainteresują i generalnie nienawidzę czytać. Moja mama zamówiła tę książkę dla mnie, po czym zorientowałam się, że mój najlepszy kolega dostał ją tego samego dnia co ja! Czytaliśmy ją równolegle i pisaliśmy o niej na FaceTimie cały dzień” – napisała 12-letnia Amy w komentarzu na jednym z internetowych portali.
Gdybym nie przeczytał książki, pomyślałbym że taki wpis to fałszywka. Ale nic z tych rzeczy!
Autorce udało się maksymalnie zbliżyć do doświadczeń dorastającego człowieka.
I wcale nie chodzi o grafiki ze screenami z konwersacji Lottie z WhatsAppa, przewijającymi się przez strony książki. Nie chodzi nawet o prześmieszne rysunki z ludzikami, przedstawiane z przymrużeniem oka jako owoce rysunkowego beztalencia bohaterki, ani formułę pamiętnika, żywcem przypominającą nasze własne wypociny z dzieciństwa.
Żenujące życie Lottie Brooks to po prostu dobrze skonstruowana opowieść, w której stapiamy się z emocjami młodej dziewczyny u progu najważniejszych w jej krótkim jeszcze życiu zmian. Wyczekujemy razem z Lottie odpowiedzi na wiadomości od szkolnej sympatii Theo i chcielibyśmy jak najszybciej wytłumaczyć jej, że nie ma sensu podlizywanie się „pięknym” i „popularnym”, a w istocie pustym koleżankom, a zamiast tego warto inwestować w relacje z przyjaciółmi, którzy mają swoje zdanie i umieją wyczuć ludzkie charaktery. To opowieść wiarygodna dla młodych, i bardzo poszerzająca horyzonty dla nas – starszych.
Jak wspierać rozwój dziecka?
Przepełniający książkę anglosaski dystans i poczucie humoru skutecznie rozbraja konflikty dojrzewania i otwiera coś, co – korzystając z często używanego dziś słowa – nazwałbym „mostem empatii”. Z jednej strony współczesny rodzic, starający się wspierać w rozwoju swoje dziecko otrzymuje tak cenny wgląd w to, czym żyje zwyczajna nastolatka ze średnio usytuowanej rodziny. Codzienne dramy przestają wyglądać tak błaho, i przychodzi ta myśl, że nim ktoś trzaśnie drzwiami z powodu wzajemnego niezrozumienia warto po prostu porozmawiać – i spróbować do siebie dotrzeć. Z drugiej strony zobaczenie własnych zmartwień w fikcyjnym życiu fikcyjnej bohaterki na pewno powoduje, że przynajmniej chwilowo ciążą one mniej, i pojawia się ten wniosek, że szkoda naszej energii na przejmowanie się rzeczami, na które i tak nie mamy wpływu. Chciałbym, żeby w moim dzieciństwie było więcej takich książek.
Trzeba też tutaj pamiętać, że wspomniany most działa w dwie strony i także rodzicielstwo zyskuje w historii Lottie bardziej ludzką twarz. By nie sięgać zbyt głęboko, ale i nie zabierać czytelniczej przyjemności przywołam tu tylko świąteczną wizytę babci i dziadka Lottie, komentarz „aleś ty ogromna!” na widok znajdującej się kolejnej ciąży mamy, przytyki do nie dosyć soczystego indyka i kompulsywne wysprzątanie „okropnie zakurzonego” domu córki. Tak, to też skądś znamy.
Codzienność górą!
Szara codzienność nieczęsto jest bohaterką książek dla młodzieży. Trudno się temu dziwić – o wiele łatwiej uciec w fantastyczne światy bądź historie ludzi, którymi nigdy nie będziemy. Wiele lat po pisanych jeszcze w epoce podwórka i trzepaka powieściach Małgorzaty Musierowicz, książka Katie Kirby udowadnia, że da się stworzyć przekonującą, „dziewczyńską” historię bez wyjazdów w dalekie kraje i wchodzenia w buty książąt i księżniczek z innych bajek.
Czytałem tę książkę na głos podczas kajakowego wyjazdu z przyjaciółmi. W pewnym momencie zaczęliśmy wyglądać miejsc, w których moglibyśmy się zatrzymać i usiąść na brzegu – tylko po to, żeby zobaczyć, co wydarzy się w następnym rozdziale. Serio!